Gawryś swój film zadedykował stolicy Dolnego Śląska i faktycznie, patrzy na jej budynki i ulice z uczuciem, które u innego reżysera można by uznać za wyrachowanie wymuszone pozakulisowymi
Polska pogoń za kryminałem trwa, choć najczęstszym rezultatem rodzimych starań są póki co filmowe odpowiedniki lekkostrawnej literatury pociągowej, łatwo przyswajalne, ale byle jakie, będące wypadkowymi imitowanego po naszemu hollywoodzkiego stylu i skandynawskiej konsekwencji. Epigońskie z ducha założenia przekute na gotowy produkt skutkować mogą, jak się wydaje, jedynie uboższym substytutem. Dlatego połowicznie tylko udane były i "Jeziorak", i "Na granicy", chyba jedynie "Czerwony pająk" pozostaje filmem z ostatnich lat, który może służyć za mocny punkt odniesienia, a przecież konwencja kryminału, czy też dreszczowca zastosowana została tam pretekstowo. Ale tytuł ten pada nieprzypadkowo, z innego jeszcze powodu, czysto skojarzeniowego. Nie dość, że w "Sługach bożych" na ekranie przewijają się aktorzy oglądani u Koszałki, to jeszcze film otwiera scena na basenie. Można zresztą potraktować ją cokolwiek symptomatycznie. Otóż sterany życiem komisarz Warski, typowy glina z przeszłością, ale bez przyszłości, swój żal, złość i rozczarowanie rzeczywistością wykrzykuje dopiero po pełnym zanurzeniu. Po zdjęciu pływackich gogli znowu nakłada maskę, na której rysuje się sprzeczny grymas pełnej zaangażowania obojętności. Tak czy inaczej, ten bezsilny krzyk na poziomie metaforycznym może zostać zinterpretowany jako wyraz pewnej reżyserskiej niemocy wobec scenariusza, który notabene Mariusz Gawryś współtworzył. Lecz nawet mimo szeregu niefortunnych rozwiązań fabularnych, udało mu się zrealizować film kryminalny zdolny na tę godzinę z hakiem przykuć do ekranu.
Robert Pałka
Z mostku łączącego wieże wrocławskiego kościoła świętej Marii Magdaleny skacze młoda dziewczyna. Jej samobójstwo i niejasne okoliczności towarzyszące tragedii zwracają uwagę bezkompromisowego komisarza Warskiego (Bartłomiej Topa), który, a jakżeby inaczej, węszy grubszą sprawę. I nos go nie zawodzi. Razem z przybyłą z Niemiec policjantką Anną (Julia Kijowska), nieustannie blokowany i inwigilowany przez tajemniczego oponenta, stykając się z nieufnością środowiska kościelnego, dwoi się i troi, aby wyjaśnić, o co w tym całym zamieszaniu chodzi. Ale, choć zwiastuny i sam tytuł sugerowały intrygę rodem z powieści Dana Browna (film jest adaptacją książki Adama Formana), "Sługi boże" nie dotykają tematyki sensacyjnych powiązań kleru z szemranymi organizacjami czy tajemnic skrywanych przez duchownych. Sprawa, jak się okazuje, jest przyziemna (żadna to jednak przygana), że aż trudno uwierzyć, aby komuś chciało się knuć tak pokomplikowaną intrygę.
"Sługi boże" cierpią na dwubiegunową przypadłość wynikającą z kwestii merkantylnych, bo materiału zarejestrowano na trzy odcinki serialu i wycięto z nich pełny metraż. Stąd chociażby nagłe zmiany tempa, skrótowość w jednych scenach i rozwlekłość w innych, niezrozumiale porozkładane akcenty i fabularne, i stylistyczne. Dlatego nie opuszcza przeświadczenie, że Gawryś, pracując nad ostatecznym kształtem filmu, toczył ze sobą nieustanny bój, co zostawić kinu, a co oddać telewizji. Lecz wypuszczając "Sługi boże" na ekrany, musiał liczyć się z ich oceną jako autonomicznej całości. Drażnią też kontrastowe elementy czyniące film nierównym: nieźle napisany jest rzeczony komisarz, niby hardy typ, jakich setki, ale jednak inny, bo polski, a na jego tle psycholog grana przez Małgorzatę Foremniak zdaje się drastycznie karykaturalna. Ostatecznie jednak i tak ciekawość wystarczającą do ewentualnego sięgnięcia po serial budzić może chyba tylko zastrzelony na samym początku przez komisarza, jak można się domyślać, seryjny morderca i pedofil. Niewykluczone, że jego sprawa byłaby bardziej interesująca niż ta przedstawiona.
Gawryś swój film zadedykował stolicy Dolnego Śląska i faktycznie, patrzy na jej budynki i ulice z uczuciem, które u innego reżysera można by uznać za wyrachowanie wymuszone pozakulisowymi ustaleniami z producentami. "Sługi boże" pewnie nie zdetronizują "Pierwszej miłości" i nie staną się celem turystycznych ekskursji filmowych, ale wstydu Wrocławiowi nie przynoszą. Dzięki Bogu.
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu